sobota, 26 września 2020

Freeganzm wtórny, czyli co zrobić z nadmiarem bananów, grzybów i sałatek?

Większość freegan zna pewnie uczucie, gdy wyprawa do kosza zakończona jest powodzeniem i klęską urodzaju, niby wtedy ogarniczamy marnowanie rzeczy, ale z drugiej strony bywa tak, że jednak raz oddane na zmarnowanie rzeczy mogą zmarnować się ponownie u nas.  Żal nie brać, ale i u nas zgnije. Znacie to uczucie? Do tego rzeczy po kilkunastu wyprawach zaczynają się powtarzać i być specyficzne dla okolicy w której mieszkamy - niby zawsze jest to loteria, ale zaglądając do kosza dzień po dniu występuje pewna stałość.


W moim przypadku bardzo często były to trzy rzeczy: banany, grzyby i sałatki i było tak gdy zaczynałem swoją przygodę z freeganizmem w roku 2012 i jest tak nadal w roku 2020, mimo iż zmieniłem miasto zamieszkania, więc odważnie zakładam że podobne proporcje występują w całej freegańskiej Polsce.

 Co do bananów, długo nie wiedziałem co z nimi zrobić. Najpierw jadłem je w sposób klasyczny, jak małpa. Przez pierwsze dni zdawało to egzamin, ale później powodowało to odruch wymiotny, jak i warunkowało odruch pawłowa.


Potem zainwestowałem w sprzęt, który w sumie kupiłem tylko i wyłącznie na potrzeby mojego freegańskiego hobby. Z pozoru kosztowne, w praktyce zaobserwowanie pewnej stałości w pozornie losowych zbiorach,  podsunęło mi myśl o inwestycji w blender oraz suszarkę do owoców i warzyw (chociaż według producenta - do grzybów). Niektórych może przerażać wizja wysokich rachunków, za prąd wykorzystywany przy ich suszeniu (co prawda mieszkałem wtedy z innymi ludźmi i koszta solidarnie dzieliliśmy, więc nie było to aż tak dotkliwie, można by rzec, że taki sprzęt zawyżał zużycie prądu, w praktyce podskoczyło na tyle niezauważalnie, że może 25zł na głowę  albo więcej, a w sumie bywały miesiące gdzie nie było mnie w wynajmowanym pokoju, a i tak uczestniczyłem w kosztach, więc można uznać, że wychodzi na zero, i nie czuję się bym w żaden sposób oszukiwał kogoś -  zresztą i tak nawet gdyby nie dzielone koszta, to nie byłyby jakieś wielkie i byłyby wciąż opłacalne jeśli uwzględnimy wartość suszonych bananów, wg sklepowych cen 25zł/kg a mi wychodziło co najmniej kilkanaście słojów miesięcznie i zerowy koszt surowców)  ale i tak uważam że warto.



Liczne sałatki w foliach i grzyby często jeszcze (nie koniecznie tej samej nocy, bo blender jest akurat dość głośny, ale niemal zawsze następnego ranka) blendowałem, w miarę możliwości podsuszałem i dodawałem do jajecznicy, lub, w przypadku posiadania jeszcze innych owoców robiłem smoothie.

Czasem do zużycia dużej ilości bananów z śmietnikowych łowów używam też tego przepisu, bo łatwiej przechować ciasto, niż banany o różnej świeżości:
Ciasto bananowe

sobota, 12 września 2020

Film z freegańskiej wyprawy

Co jakiś czas dostaję od was różnymi kanałami informację, że w waszych sklepowych śmietnikach wcale nie ma marnującego się jedzenia a ja ogólnie panikuję i przesadzam, czasem pojawiają się głosy,  że zmyślam i konfabuluję. Tym razem przy swojej freegańskiej wizycie nagrałem film przedstawiający ile jedzenia wyrzuca przeciętny market, który osobom nieznajomionym może przybliżyć skalę marnotrastwa.

Czasem nie widać tego na pierwszy rzut oka, bo kontenery z odpadami są ukryte przed okiem klienta za wiatą, zwykle znajdującą się na tyłach sklepu, tak jak było i w tym przypadku, która dla wygody sklepu (ze względu na częste używanie) jest stale otwarta. Jak widać, ilości porzucanego jedzenia są olbrzymie, a market nie znowu taki wielki (market, nie super i nie-jakiś-bardzo-hiper, ot, budynek o wymiarach takich, że jak przeciętna ciężarówka przyjeżdza z przyczepą w ramach dostawy i zaopatrzenia sklepu, to zajmuje całą boczną scianę). Łatwo można sobie wyobrazić co się dzieje w przypadku wielopowierzchniowych sklepów, i jak wielkie straty są tam przed ludzkim okiem ukrywane.

wtorek, 25 sierpnia 2020

Reaktywacja bloga.

 Po prawie 10 latach wracamy! Ostatni wpis był w 2012, a my mamy 2020. 8 to prawie jak 10, więc, uznajmy, że po blisko dekadzie blog się reaktywuje.

Co się działo przez ostatnie 10 lat z nami? No cóż... zdarzyło się niemało. Związki, dzieci, szkoły, dramaty, wzloty i upadki nie ominęły nas, a z radosnych dwudziestoletnich podrostków staliśmy się trzydziestolatkami. W kwestii freeganizmu - bywały dłuższe przerwy od niego, np. w momentach gdy okresowo mieszkaliśmy z dala od miejskiej cywlizaccji, a najbliższy sklep oddalony był o kilometry od nas.

Dlaczego nie było notek na blogu?

Sprawa jest skomplikowana, że niejednoznaczna i ciężko ocenić i wskazać winnego. Faktem jest, że freeganizm nie jest moją ani jedyną, ani główną aktywnością, a blog jest jedynie poboczny i mało istotny, wówczas był formą przecierania szlaków i przybliżenia polakom tej formy aktywności niż czymkolwiek komercyjnym.  Po ostatniej, świątecznej notce zmieniliśmy miejsce zamieszkania na niesprzyjające uprawianiu freeganizmu, więc naturalną rzeczą było to że o tym nie pisaliśmy, ani nie wspominaliśmy o tym. Niestety, z niewiadomego powodu usunięto mnie jako administratora, a konto blogspotowe Celiny było zabezpieczone numerem telefonu którego już wtedy od lat nie używała. Końcem końców udało mi się odzyskać bloga, ale była to droga przez mękę.

Co będzie dalej?

Na początek uzupełnię pi razy oko blog wstecz, tj, przejrzę niektóre zachowane zdjęcia z wypraw i na tej podstawie odtworzę historię wypełniając nieco dziurę w blogu. Nie wiem czy jest sens prowadzić bloga.

Widzę, że niektóre zdjęcia hostowane na nieśmiertelnym wstaw.org padły.   Na szczęście znajdują się w archiwum archive.org, zresztą zdjęcia paru sałatek i innych rzeczy z kosza nie były aż tak istotne, ale było ich na tyle dużo by podmienianie każdego jednego  było wystarczająco męczące by tego nie robić.


Co poza blogiem? Czy pójdziemy z duchem czasu? Czy pojawią się konta na Snapchacie, Facebooku i innych mediach społecznościowych?

Nie planujemy tego, aczkolwiek paru wywiadów mediom już udzieliliśmy (incognito) i nie jesteśmy z tego z perspektywy czasu ani dumni ani zadowoleni. Chcemy pozostać anonimowi [aczkolwiek jeżeli zostaniemy zdeanonimizowani nic wielkiego się nie stanie], z różnych powodów, głównym jest ciągle to, że jest to zajęcie ciągle wywołujące kontrowersje. Możemy polecić parę grup na facebooku.


piątek, 22 maja 2020

Sajgonki ze śmietnika.

Dzisiaj też było bogato. Dużo sajgonek, które będę zjadał przez najbliższe dni, oprócz tego parę kefirów. Było więcej, ale nie zmieściło mi się do plecaka. Widziałem też paręnaście kilo cukierków, ale nie miałem na nie miejsca, nie byłem gotowy aż na tak wielki łup. Tym razem byłem rano, wracając z pracy.

czwartek, 12 marca 2020

Śmieciowa wielkanoc

 gdyby ktoś się zastanawiał, co się dzieje ze wszystkimi jajkami z marketów po wielkanocy, to odpowiedź umieszczam na zdjęciu:

wielkanoc na śmietniku

niedziela, 10 listopada 2019

Ciasto dla menela, czyli historia obfitego skipu

To miał być zwykły wypad do sklepowego kontenera i grzebania, ale tym razem.  Tym razem, wyprawa, była, delikatnie mówiąc, dość bogata.
        Widząc tyle dóbr na raz, najpierw zastanowiłem się przez moment czy dam rady zjeść, później przypomniałem sobie że: a) uwielbiam słodycze b)nie jestem w domu sam i gęby do wykarmienia będą w sam raz c) . Do tego przypomniałem sobie wszystkie te wyprawy, gdzie nie posiadając samochodu przemierzyłem wielkie odległości i zostałem uprzedzony, czasem nawet na moich oczach (o ile złomiarze czy śmieciarze mają swoje rejony, o tyle freeganie raczej nie prowadzą ze sobą wojen ze względu na ideę - wszak w interesie wszystkich leży, by jedzenie nie gniło, chociaż z drugiej strony zrozumiałe jest, że każdy śmieciojad i śmieciogrzebca chciałby, by jego ulubiony kosz zawsze opływał w marcepany, alkohole i drogie rzeczy ).

    Zaraz potem pojawił się kłopot - w co mam to zapakować? Spodziewałem się niewielkiego skipu i prawdę mówiąc nie brałem nic, bo spodziewałem się, że przyniosę wszystko w rękach.Prowizorycznie improwizując, zabrałem worek ze śmieciami, śmieci wysypałem do  innego worka który był pusty zaledwie w połowie, a worek  do kontenera, dzięki czemu został mi jeden worek. Do domu wracałem niczym święty mikołaj, idąć pod górkę i ciągnąć na plecach, coś co wygląda jak worek pełen śmieci.
 
Co było w środku?
Ciasta. Prawie 5 kilo




    Wartość wszystkich ciast (według metek i cenówek) przekroczyła 500zł. Skład - całkiem w porządku, chociaż z olejem palmowym, ale darowanemu koniu nie zagląda się w zęby.

Dla mnie osobiście i tak za dużo, by zjeść, ale nie zmarnowało się.
Dałem część menelowi koczującemu w namiocie niedaleko.