niedziela, 10 listopada 2019

Ciasto dla menela, czyli historia obfitego skipu

To miał być zwykły wypad do sklepowego kontenera i grzebania, ale tym razem.  Tym razem, wyprawa, była, delikatnie mówiąc, dość bogata.
        Widząc tyle dóbr na raz, najpierw zastanowiłem się przez moment czy dam rady zjeść, później przypomniałem sobie że: a) uwielbiam słodycze b)nie jestem w domu sam i gęby do wykarmienia będą w sam raz c) . Do tego przypomniałem sobie wszystkie te wyprawy, gdzie nie posiadając samochodu przemierzyłem wielkie odległości i zostałem uprzedzony, czasem nawet na moich oczach (o ile złomiarze czy śmieciarze mają swoje rejony, o tyle freeganie raczej nie prowadzą ze sobą wojen ze względu na ideę - wszak w interesie wszystkich leży, by jedzenie nie gniło, chociaż z drugiej strony zrozumiałe jest, że każdy śmieciojad i śmieciogrzebca chciałby, by jego ulubiony kosz zawsze opływał w marcepany, alkohole i drogie rzeczy ).

    Zaraz potem pojawił się kłopot - w co mam to zapakować? Spodziewałem się niewielkiego skipu i prawdę mówiąc nie brałem nic, bo spodziewałem się, że przyniosę wszystko w rękach.Prowizorycznie improwizując, zabrałem worek ze śmieciami, śmieci wysypałem do  innego worka który był pusty zaledwie w połowie, a worek  do kontenera, dzięki czemu został mi jeden worek. Do domu wracałem niczym święty mikołaj, idąć pod górkę i ciągnąć na plecach, coś co wygląda jak worek pełen śmieci.
 
Co było w środku?
Ciasta. Prawie 5 kilo




    Wartość wszystkich ciast (według metek i cenówek) przekroczyła 500zł. Skład - całkiem w porządku, chociaż z olejem palmowym, ale darowanemu koniu nie zagląda się w zęby.

Dla mnie osobiście i tak za dużo, by zjeść, ale nie zmarnowało się.
Dałem część menelowi koczującemu w namiocie niedaleko.